wtorek, 8 listopada 2016

2. Księciunio...


"Któregoś dnia spotkasz kogoś wyjątkowego, kogoś, kto rzuci cię na kolana jednym uśmiechem. Kogoś, kto zniewoli twoją duszę jednym spojrzeniem pięknych oczu. Nagle kula ziemska przechyli się na swojej osi i wskaże właśnie na nią. I będziesz wiedziała, że spotkałaś swoje przeznaczenie."

 *


- Powinnaś w końcu znaleźć sobie jakiegoś faceta. - ni z tego, ni z owego wypala moja siostra, kiedy niedzielnym wieczorem idę odprowadzić ją na przystanek. Też sobie moment wybrała...
W odpowiedzi chcę prychnąć lekceważąco, ale zapominam o tym, że mam w buzi napój, więc ten tryska fontanną z moich ust. Ups. Dobrze, że nikt przed nami nie idzie.
- To nie jest śmieszne. - mruczę, wycierając twarz rękawem.
- Czy ja się śmieje? - Nat unosi jedną brew - Mówię tylko, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś przestała być już singielką. - stwierdza, machając mi przed nosem frytką.
Tym razem zanim otwieram usta upewniam się, że dobrze przełknęłam swoją colę.
- Mówisz tak z własnego doświadczenia? - prycham, na co siostra rumieni się lekko.
No tak. Dobrze wiem, że podobnie jak ja, nigdy nie miała chłopaka. Z tą tylko różnicą, że gdyby tylko chciała, mogłaby mieć ich nawet kilku, ale po prostu nie jest zainteresowana. A ja? Ja odstraszam każdego faceta, który zbliży się do mnie na odległość mniejszą niż pół metra.
- Niekoniecznie z własnego. - Nat wzrusza ramionami - Ale czytam dużo książek i oglądam dużo filmów i tam zawsze jest tak, że każda, nawet największa życiowa porażka, kiedy znajdują sobie faceta, zmienia się na lepsze.
- Życie to ani nie film, ani nie książka. - mrucze, wyrzucając do pobliskiego kosza puste opakowanie po napoju, a po chwili marszcze brwi - Eej! Czy ty uważasz, że jestem życiową porażką?
- Coo? Nieee. - siostra uśmiecha się niewinnie.
Postanawiam to zignorować i sięgam po trzymane przez nią frytki.
- Hej, zostaw. - odsuwa jedzenie poza mój zasięg - Miałaś swoje.
- Eh, nie moja wina że dali mi za małą porcję.
- Wzięłaś największą jaka była...
- Cicho tam! Nie gadaj, tylko podziel się ze starszą siostrą.
Nat wzdycha ciężko, po czym wciska mi w dłoń pudełeczko, w którym jest jeszcze ponad połowa frytek.
Jak można tak powoli jeść?
- No i to rozumiem. - mówię z pełną buzią.
- Dobra, wróćmy do tematu...
O nie.
- Nie chciałabyś sobie kogoś znaleźć? - Nat znacząco szturcha mnie łokciem.
- Hmm, nie?
- Kogoś, kto zawsze przy tobie będzie... - kontynuuje, nie zwracając uwagi na moje słowa - Kto nie będzie zważał na to, że jesteś takim debilem... - rozmarza się.
Chwila.
- Co proszę?
- Nie przerywaj. - beszta mnie - Przyznaj lepiej, że się ze mną zgadzasz.
- Czy ty coś dzisiaj brałaś?
- No dalej... Rozejrzyj się po otoczeniu i pokaż mi jakiegoś interesującego faceta.
- Ale mnie nie interesują faceci. - protestuję - Wystarczy mi jedzenie.
Dla potwierdzenia swoich słów wpycham kilka frytek do ust.
Ta. Po co komu jakiś mężczyzna, kiedy prawdziwym szczęściem jest jedzenie?
Dla niego nie musisz starać się dobrze wyglądać... nie kłóci się z tobą... akceptuje cię taką jaka jesteś...
- Ari, czy ty mnie wogóle słuchasz?
- Hę?
- Mówiłam żebyś się rozejrzała. - siostra nie daje za wygraną.
Przewracam oczami, ale robię to o co prosi mnie Nat. Leniwie przygryzając frytkę, zaczynam lustrować wzrokiem otoczenie. Początkowo nie dostrzegam niczego, ani nikogo kim mogłabym się zainteresować. Dookoła mnie jest po prostu tłum ludzi, z których każdy pogrążony jest we własnym świecie.
Chwila... Kogo kazała mi szukać Nat? A tak, faceta. No więc robie to - obczajam każdego mężczyznę znajdującego się w zasięgu mojego wzroku. Nie powiem, znajduję kilku przystojniaków, ale w każdym mi czegoś brakuje: ten za niski, ten ma nie taką fryzurę, ten nie taki strój...
Kiedy już mam powiedzieć siostrze, że nie znalazłam nikogo interesującego, dostrzegam JEGO... Bruneta, który wychodzi ze sklepu po drugiej stronie ulicy. Z wrażenia nie trafiam frytką do ust, tylko w policzek. Nie zwracam jednak na to uwagi, tylko nadal wpatruję się w nieznajomego. On wygląda po prostu... obłędnie. Jest straszliwie wysoki, przez co góruje nad tłumem dookoła, a ja dzięki temu mam na niego lepszy widok. Nawet z daleka mogę dostrzec jego mięśnie wyraźnie rysujące się pod koszulką, na którą ma niedbale narzuconą kurtkę. Pewnie jest częstym gościem na siłowni. Ale co przyciąga mnie najbardziej? Szeroki uśmiech zdobiący jego twarz. Wśród tych wszystkich poważnych i ponurych twarzy jest jak taki promyczek...
Nieznajomy idzie w przeciwną stronę niż my, więc kiedy się mijamy odwracam głowę, bo... po prostu coś mnie do niego przyciąga. Jestem nim tak zaabsorbowana, że nie zauważam rosnącego na mojej drodze drzewa i przywalam w nie z impetem.
Dlaczego ja?
Kto do cholery sadzi drzewa na środku chodnika??
- Ari, nic ci nie jest? - słyszę gdzieś w tle głos siostry, ale nie mogę dokładnie sprecyzować jej położenia, jako że jestem lekko przytajona po uderzeniu.
'Nic ci nie jest?' Ta. To chyba najczęściej słyszane przeze mnie pytanie w życiu...
- Wszystko okej. - mruczę, sprawdzając czy moja głowa jest cała. Uff... Chyba tak.
Nagle przypominam sobie o przystojnym nieznajomym, więc nie zważając na ból, szybko odwracam głowę, kierując wzok na miejsce, w którym widziałam go po raz ostatni.
Niestety teraz nigdzie go nie dostrzegam. Sfrustrowana mam ochotę pobiec w tamtą stronę, znaleść gościa i przykładowo... rzucić mu się na szyję? Nie no, wystarczyłoby mi jego imię. I nazwisko. I numer telefonu. A potem mógłby sobie iść gdzie tylko by chciał.
Yep. Bo oczywiście muszę mieć takie szczęście, że gdy wreszcie znajduję kogoś interesującego, on znika. To było chyba tylko po to, żebym mogła sobie na niego popatrzeć. Miło. Chociaż... może to i nawet lepiej, że nie dane mu było mnie poznać, bo pewnie palnęłabym jakaś głupotę i biedak zwiałby przerażony. Zaczynam wyobrażać sobie tę sytuację, kiedy do świadomości przywraca mnie głos Nat:
- Ari, ale jesteś pewna, że wszystko ok? Bo mruczysz coś pod nosem...
O świetnie, jeszcze gadam sama do siebie. Tak, jednak bardzo dobrze się stało, że mój Księciunio zniknął. Jeszcze by stwierdził, że jestem niedorozwinięta, czy coś.
- Wszystko w jak najlepszym porządeczku. - melduję, potrząsając głową.
Nawet nie zauważam kiedy zatrzymujemy się na przystanku.
- I jak wyniki obserwacji?
Obserwacji? Jakich obserwacji?? Aaa, no tak, poszukiwanie faceta i te sprawy...
- Eee, można powiedzieć, że... Nie zauważyłam nikogo ciekawego. - kłamię.
Tak, jestem złą, zakłamaną, wredną, starszą siostrą...
No ale gdybym jej powiedziała prawdę, to kazałaby mi znaleźć tego faceta i najlepiej rzucić mu się pod nogi (chociaż szczerze mówiąc sama mam zamiar to zrobić jak tylko jeszcze raz go spotkam).
Ewentualnie ona by do niego podeszła i zaczęła opowiadać mu o tym jaką porażką jestem. Albo i nie. Nat nigdy z własnej woli nie zagadałaby do obcego faceta... Co nie zmienia faktu, że z pewnością zrobiłaby coś, przez co najadłabym się wstydu. Taki już urok mojej rodziny. Zazwyczaj jest tak, że usiłujemy sobie pomagać, a zamiast tego tylko pogarszamy sytuację.
- To szkoda, bo pomogłabym ci go usidlić. - Nat wygląda na nieco zawiedzioną.
Właśnie o tym mówiłam.
Mhm, już to widzę... Moja młodsza siostrzyczka próbuje usidlić jakiegoś faceta... Prędzej spaliłaby buraka i uciekła, gdyby tylko na nią spojrzał. Nie mówiąc już o jakiejkolwiek próbie nawiązania rozmowy.
Chcę podzielić się tym spostrzeżeniem z Nat, ale w tej samej chwili podjeżdża autobus. Wymieniamy tylko między sobą szybki uścisk i po chwili zostaję sama, w jednej ręce dzierżąc wciąż niedojedzone frytki.
Zakładam słuchawki, włączam muzykę i tanecznym krokiem ruszam w drogę powrotną. Idę kawałek drogi wolnym tempem, kiedy nagle czuję jak kropla deszczu spada mi na czoło.
- Nie, nie, niee. Tylko nie to... - mruczę, z nadzieją patrząc w niebo. Ale niestety... Całe zasnute jest ciemnymi chmurami.
No pięknie - wychodzi na to, że za chwilę zacznie się ulewa, a ja jestem praktycznie na drugim końcu miasta.
Kule się lekko, gdy na moją głowę zaczynają spadać kolejne krople i przypominam sobie, że przecież nie mam kaptura. Super.
Parasol... gdzieś w torebce mam parasol. Tylko jak go znaleźć, skoro obie moje dłonie są po frytkach całe w tłuszczu i ketchupie? Co teraz? Przecież nie wsadzę tłustej ręki do torebki.
Zmieniam zdanie gdy zaczyna padać coraz mocniej.
Manewrując delikatnie wsuwam dłoń do torebki i wyciągam, dzięki Bogu znajdujące się na wierzchu, chusteczki.
Jakimś cudem udaje mi się wytrzeć ręce, nie wywalając niczego po drodze.
Tymczasem jestem już dość mocno przemoczona, a na dodatek rozwiązał mi się but. Świetnie.
Dobra, później go zawiąże. Najpierw wyjmę parasol.
Zaczynam przegrzebywać torebkę, ale nigdzie go nie widzę. Cholera...
- Gdzie jesteś? Potrzebuję cię. - mrucze.
Jestem pewna, że rano go spakowałam... Gdy już mam wyrzucać całą zawartość torebki na pierwszą lepszą ławkę obok chodnika, przypominam sobie, że przecież zostawiłam parasol na szafce w przedpokoju, kiedy rano, w pośpiechu nakładałam buty. Po prostu super.
Kule się i zdecydowanie przyspieszam tempo.
Nagle, zupełnie niespodziewanie przestaje padać. Nie żebym miała coś przeciwko.
Najgorsze jednak jest to, że moje frytki źle zniosły ten deszcz. Jedzenie się zmarnowało...
Nim decyduję co z nimi zrobić, dobiega mnie znajomy dźwięk mojego telefonu.
Oho, ktoś dzwoni.
Myśląc, że komórka znajduje się w torebce, po raz kolejny zaczynam ją przegrzebywać. Telefon przestaje dzwonić, a ja dopiero wtedy orientuję się, że przecież słucham na nim muzyki i mam go w kieszeni. No, brawo Ari.
Chcę go wyjąć, żeby sprawdzić kto taki mógł do mnie dzwonić i wtedy... potykam się o własną sznurówkę. Tak, tę samą, której nie chciało mi się zawiązywać.
Nie ląduje jednak na ziemi, zamiast tego... rozpłaszczam się na masce, stojącego tam samochodu. O dziwo nic sobie przy tym nie robię. Rozglądam się, żeby sprawdzić, czy z samochodem jest podobnie i z przerażeniem dostrzegam, że moje frytki wylądowały na przedniej szybie pojazdu, brudząc ją. I to jeszcze na miejscu kierowcy. Gorączkowo próbuję usunąć ślady ręką, ale tylko pogarszam sytuację. Hm, co teraz? Rozglądam się na boki, żeby sprawdzić czy ktoś czasem nie patrzy i kogo dostrzegam? No oczywiście, że mojego Księciunia... Tym razem idzie w towarzystwie dwóch równie wysokich facetów i wykonuje jakieś dziwne gesty, podczas gdy jego koledzy zaśmiewają się w najlepsze.
Kiedy podchodzą bliżej, orientuję się, że zarówno te gesty, jak i jakieś słowa, których nie słyszę przez słuchawki, kierowane są w moją stronę. Nie wygląda to zbyt przyjaźnie, z czego wnioskuję, że staranowany przeze mnie samochód musi należeć do Przystojnego Nieznajomego.
Suuuper. Brawo Ari, ty to jednak wiesz jak poderwać faceta. Może jeszcze napisz mu na tej szybie tłustym palcem swój numer telefonu... Na pewno zadzwoni.
Cała trójka zbliża się do mnie w zastraszającym tempie.
Co robić? Oddycham głęboko. No, przyszedł czas na poniesienie konsekwencji za swoje gapiostwo. Prostuje się i rzucam jeszcze jedno spojrzenie w kierunku nieznajomych. Cholernie wysokich, dobrze zbudowanych nieznajomych, z których jeden jest naprawdę wściekły... Cała odwaga ulatuje ze mnie w jedym momencie, więc odwracam się i zaczynam uciekać. Nie sprawdzam nawet czy oni mnie gonią. Po prostu manewrując między kałużami, których swoją drogą jest tu bardzo dużo, w szybkim tempie oddalam się z miejsca zdarzenia. Po dłuższej chwili szybkiego marszu rozglądam się i dopiero gdy upewniam się, że nikt mnie nie goni, zwalniam.
Już chce wykonać taniec zwycięstwa, kiedy zostaje opryskana przez samochód, który rozpędzony wjechał w kałużę tuż obok mnie. Z gardła wyrywa mi się pisk. Ludzie patrzą na mnie jak na debila, a ja nie zważając na to, szukam winowajcy... I nie wierzę. Bo zanim pojazd znika za zakrętem, rozpoznaje w nim ten sam samochód, który zdewastowałam. A to oznacza, że ochlapał mnie mój... 'Księciunio'.
Nie ma co, fajnego kandydata na męża sobie wybrałam... 

*
 
Witam, witam, wreszcie jestem... :')
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza tym, że jestem leniem. XD
No ale kolejny rozdział postaram się dodać szybciej.








czwartek, 6 października 2016

1.


 "Dear bad luck,
 let's break up."

 *

Rzecz w tym, że tak naprawdę pech prześladuje mnie od zawsze. Odkąd pamiętam. Pech, który towarzyszył mi, zanim jeszcze mama zdążyła wypełnić akt urodzenia. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że urodziłam się 29 lutego?

Zresztą, nieważne - przejdźmy dalej...

Ari - tak zwracają się do mnie wszyscy moi znajomi. Dlaczego? Otóż gdy byłam mała moi wspaniali rodzice, z racji tego, że miałam rude włosy, a moja mama była wielką fanką Małej Syrenki, postanowili, że dadzą mi na imię Ariel. ARIEL. Którzy normalni rodzice robią swojemu dziecku coś takiego?? Ta, moi. W każdym razie nigdy nie lubiłam swojego imienia i raczej się to nie zmieni.

A teraz zajmijmy się najważniejszym tematem: NIGDY NIE MIAŁAM CHŁOPAKA. Tia. Niby nic, ale ja mam dwadzieścia lat. DWADZIEŚCIA! W tym wieku większość dziewczyn ma za sobą chociaż jeden, albo nawet kilka związków. Ale nie ja.

Co jest ze mną nie tak?

Nie jestem znowu aż tak brzydka. Mam przeciętny wygląd: niska, szczupła dziewczyna, z wielkimi, zielonymi oczami. Ach, no i z burzą ogniście rudych, niemożliwych do okiełznania włosów.

Więc dlaczego żaden facet się mną nie zainteresował? (Nie licząc tych wszystkich meneli, którzy zaczepiają mnie na ulicy drąc się: 'E, Zdzichu! Pa no jako ładno dziołcha tu lezie!'

To potrafi podnieść człowieka na duchu i podbudować jego poczucie wartości. Serio. Kiedyś muszę im podziękować.)

Dobra, ja wiem dlaczego nikt mnie nie chce. To przez mojego pecha. (No i może jeszcze przez niewyparzoną gębę. Ale to szczegół.)

BOŻE, DLACZEGO MI TO ROBISZ??



Tak czy siak wcale nie dziwi mnie to, że wchodząc przez próg do nowego mieszkania, niosąc ogromne pudło, potykam się i padam razem z nim na ziemię. Szczerze? Jestem już przyzwyczajona do takich sytuacji. Zresztą... to nie jest najgorsza rzecz jaka mi się w życiu przydarzyła. To nawet nie jest najgorsza rzecz jaka przydarzyła mi się tego dnia. Przynajmniej nikt tego nie widzi. Bo ogólnie mam talent do robienia sobie wstydu przed publicznością... Nie wiem jak i dlaczego, ale to po prostu się dzieje. Potykam się o własne stopy (nie mówiąc już o jakichkolwiek nierównościach), upuszczam co drugą rzecz, jaka trafi w moje ręce, kiedy coś jem połowa z tego ląduje na moim ubraniu i tak dalej, i tak dalej... Wymienianie wszystkiego zajęłoby mi pół dnia.

Ale skupmy się na ważniejszych sprawach. Takich jak na przykład moja przeprowadzka. Tak - nareszcie nadszedł ten dzień, w którym, w wieku dwudziestu lat wyprowadzam się od rodziców, żeby rozpocząć samodzielnie życie i stać się odpowiedzialną młodą kobietą!

A przynajmniej tak to ujęła moja mama... Ja nie jestem tego taka pewna.

Zdecydowałam się jednak na przeprowadzkę, bo miałam już dość tego, że dojazd na uczelnie zajmował mi codziennie prawie godzinę. No i namówiła mnie też do tego moja koleżanka - Ola - którą poznałam na pierwszym roku studiów, a która będzie teraz moją współlokatorką.

Nie wiem czy to przeżyje, ale jedno jest pewne: kocham mój nowy pokój. Nie jest ogromny, ale wystarczająco duży, żeby pomieścił wszystkie moje rzeczy, których nie jest znowu aż tak mało. W wystroju dominuje kolor różowy, który uwielbiam. No i mam swój balkon! Nic więcej mi nie potrzeba.

A nie, jest jedna, mała wada - nie mam łazienki bezpośrednio połączonej z moim pokojem. Żeby się do niej dostać, muszę przejść przez cały salon. Trochę to niewygodne, ale się przyzwyczaję. Nie mam innego wyjścia. 


*

- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - pyta moja młodsza siostra, kiedy wszystkie rzeczy znajdują się na swoich miejscach, a ja, chcąc zobaczyć efekt końcowy, cofam się w tył, przy okazji potykając się o but, który wcześniej tam postawiłam.

- Jakoś muszę. - uśmiecham się, usiłując złapać równowagę.

Odpowiada mi tym samym lecz mimo wszystko zauważam w jej oczach zmartwienie. Na ten widok ogarnia mnie rozczulenie.

Natalia - moja kochana, mała siostrzyczka...

Mimo że jest młodsza o trzy lata, to ona zawsze opiekuje się mną, a nie na odwrót. Jak na swój wiek jest bardzo poważna i odpowiedzialna, co czyni z niej moje kompletne przeciwieństwo. Troszczy się o mnie i dba o to, żebym nie popełniła jakiegoś głupstwa. No cóż... niestety los pokarał ją taką, a nie inną starszą siostrą, a mi się poszczęściło.

Dla każdego jest miła i pomocna. Jednak w nawiązywaniu kontaktów przeszkadza jej chorobliwa nieśmiałość. Nienawidzi tłumów. A kiedy już się w jakimś znajdzie, zawsze wygląda jakby chciała wtopić się w tło. Więc po prostu często, zamiast wychodzić gdzieś ze znajomymi, zaszywa się w pokoju, ucząc się lub czytając książki.

- Nie chce żebyś się wyprowadzała. - mówi cicho.

- Hej, przecież będę często was odwiedzać, a ty możesz tu wpadać kiedy tylko zechcesz. - uśmiecham się.

- Ale to już nie będzie to samo. - stwierdza, po czym marszczy czoło, rozglądając się na boki. - Kto cię będzie tu pilnował?

Mimowolnie parskam śmiechem.

- W końcu muszę się usamodzielnić, nie sądzisz?

- To się nigdy nie uda... - mruczy pod nosem, za co obrywa z pięści w ramię.

- Dzięki za twoją niezachwianą wiarę we mnie. Wiedziałam, że będę mogła na ciebie liczyć. - mówię z sarkazmem.

- Polecam się na przyszłość. - uśmiecha się szeroko, a ja kręcę głową z niedowierzaniem.

I jak tu nie stracić poczucia własnej wartości, skoro nawet młodsza siostra w ciebie nie wierzy?

- No cóż siostrzyczko, ja muszę się już zbierać. Obiecałam rodzicom, że za pół godziny będę. - rzuca Nat, patrząc na zegarek, po czym chwyta mnie za ramiona. - Postaraj się tu przeżyć sama przez te kilka dni zanim znowu cię odwiedzę, ok?

Przewracam oczami.

- Przecież nie jestem jeszcze aż tak niepełnosprawna.

W odpowiedzi tylko unosi brwi, a ja postanawiam tego nie komentować. Zamiast tego przytulam ją mocno.

- Dobra, to przekaż mamie, że na razie nie musi tu przyjeżdżać, bo ze wszystkim dałam sobie radę. - szczerze się.

- Taa... Znając ją i tak w najbliższych dniach możesz się jej tu spodziewać. - parska, po czym rusza w stronę drzwi. - To papa Ari, tylko nie zabij mi się tu. - rzuca jeszcze, po czym wychodzi, a ja zostaję sama.

Patrzę na zegarek: 16.13 - Ola mówiła, że mogę się jej spodziewać najwcześniej po siedemnastej, więc z braku lepszego zajęcia, idę do pokoju, zakładam słuchawki i podśpiewując, zaczynam przestawiać swoje rzeczy. Układam wszystko starannie na nowych miejscach i tak zlatuje mi prawie cała godzina. Zadowolona podziwiam efekt swojej pracy, bo wiem, że taki stan nie potrwa długo... Po prostu nie potrafię utrzymywać porządku, dlatego zazwyczaj mój pokój wygląda jak po jakimś kataklizmie.

No ale cóż... po prostu zawsze rano wstaje za późno, szykuje się w pośpiechu i rozrzucam wszystkie rzeczy... a potem nie chce mi się tego sprzątać.
Tak - jestem leniwa. I to bardzo. Gdybym tylko mogła spędzałabym całe dnie nie robiąc nic, tylko śpiąc i jedząc...
Co do jedzenia - cała ta przeprowadzka zużyła dużo mojej energii, więc idę do kuchni i zaczynam przygotowywać kanapki, gdy do mieszkania wbiega zdyszana Olka.

- Jest kuwa tak zimno, że aż biegłam. - sapie, zdejmując buty.

- Ekhem... to następnym razem ubierz się jeszcze cieniej. - prycham, obrzucając znaczącym spojrzeniem jej strój - cieniutki żakiet i krótką spódniczkę.

- No weź, przecież nie poświęcę mody dla wygody. - przewraca oczami, po czym rozgląda się dookoła, a jej wzrok zatrzymuje się na otwartych drzwiach od mojego pokoju. - Widzę, że już wszystko ogarnęłaś. - szczerzy się.
- Si, jak na mnie poszło całkiem sprawnie. - uśmiecham się szeroko.

- Osz ty moja kaleko, nawet nie wiesz jak się cieszę, że będziemy razem mieszkać. - parska, podchodząc do mnie i udając, że chce mnie poklepać, a tak naprawdę zgarnia dopiero co zrobioną przeze mnie kanapkę i zaczyna uciekać.

- Heej! Wara od mojego jedzonka! - dre się, ale Olka macha mi tylko, po czym znika w swoim pokoju. No tak, przecież wspominała, że wieczorem wychodzi ze swoim chłopakiem - który tak na marginesie jest siatkarzem i gra w lokalnej drużynie - więc pewnie musi się przygotować.

Kręcę głową i wzdychając zabieram się za robienie kolejnej kanapki.

Już czuję co się będzie tutaj działo...



*

No i mamy jedyneczkę. ;D
Na razie trochę nudno, jak to na początku bywa, ale już w następnym rozdziale poawią się siatkarze, więc powinno zacząć się więcej dziać. ^^
Tyle, że nie wiem kiedy ten kolejny rozdział się pojawi, bo na razie kompletnie nie mam czasu na pisanie, ale w każdej wolnej chwili będę się starała coś naskrobać...
Pozdrawiam. ;*

wtorek, 27 września 2016

Prolog


 "- Co to jest pech?

   - To moje życie..."


Jako małe dziecko wierzyłam, że każdy człowiek kiedyś odnajdzie swoje szczęście. Nie wiem czy to ze względu na te wszystkie bajki, które obejrzałam lub przeczytałam, a w których zawsze były szczęśliwe zakończenia, czy może dlatego, że rodzice przez cały czas starali mi się to wpoić. W każdym razie nieważne. Najważniejsze, że wierzyłam. Mimo przeciwności losu - wierzyłam. Mimo ogromnego pecha - wierzyłam.
Tak... Byłam bardzo ufnym dzieckiem.
Jednak z czasem zaczęło się to zmieniać. Im starsza byłam, im cięższą lekcje dostawałam od życia, tym mniejsze było moje przekonanie, że ja też mogę to szczęście odnaleźć. Z każdym przeżytym dniem, z każdą chwilą wierzyłam coraz mniej. Jednak w głębi duszy zawsze miałam nadzieję.... Nadzieję na to, że pech wreszcie przestanie mnie prześladować. Na to, że los w końcu zacznie mi sprzyjać, że się do mnie uśmiechnie. Nie oczekiwałam niczego wielkiego. Po prostu chciałam być szczęśliwa...

*

Tak więc witam wszystkich w moim nowym opowiadaniu, którego bohaterem będzie francuski siatkarz - Jenia Grebennikov.
Już od dawna zbierałam się żeby to napisać i wreszcie coś z tego wyszło. Xd
Dzisiaj bardzo króciutki prolog, ale zapewniam, że rozdziały będą już o wieeele dłuższe. ;)
Serdecznie zapraszam do komentowania, to ogromnie motywuje. ;*